To,
o czym opowiadali starsi, przerosło wyobrażenia chłopca, który wjechał
do stolicy Rosji. Ruch, kolory, ilość tłoczących się ludzi zapierało dech.
-
Trzymaj się mocno Antek! - krzyczał ojciec. - Nigdzie nie odchodzę. Pilnuj
się nas! - Te słowa ledwie dolatywały do uszu chłopca. Suszone łososie,
świeże szczupaki ogromnych rozmiarów, kawior, kolorowe tkaniny, dziwne
stroje kupców wypełniały oczy Antka. Prawie niczego nie rozumiał z tego,
co mówili ci ludzie. Żydzi, Ormianie, Tatarzy i jeszcze wiele innych nacji
wypełniało szczelnie ulice wielkiego miasta. Antek uczył się w czasie podróży
języka Rosjan, ale tutaj wydawał się jakby niepotrzebny. Tutaj przyda się
nasz język sitarski, okrętnik tylko, myślał Antek.
W
Moskwie byli już tydzień. Handlowali. Szukali starych znajomych kupców,
aby odnowić wcześniejsze umowy. Codziennie rozkładali stragany i zachwalali
swój towar. Zostało go trochę jeszcze. Chociaż ruch nie ustawał to wszyscy
biłgorajscy sitarze czekali na jarmark, który miał nadejść z końcem lipca.
Wreszcie
nadszedł oczekiwany dzień. Już nocą rozstawiono stragany. Antek spał jeszcze
na wozie, gdy pierwsi kupujący zaczęli napływać całym tłumem na ogromny
plac pod murami Moskwy. Wrzask, hałas, śmiechy, brzęczące bałałajki, rżenie
koni, gdakanie, pisk świń ogarniało targujących. Chłopak nawet nie zauważył,
kiedy ojciec odszedł od straganu. Pochłonięty jakąś sprawą, zagadał się
z jakimś kupcem i poszedł chyba do pobliskiego szynku. Został sam. Sprzedał
jedno sito. Nagle podniósł się jeszcze większy gwar. Jakiś tumult zbliżał
się od strony bramy miejskiej. Kupujący rozstępowali się w popłochu. Chłopak
z daleka słyszał donośny głos: Kto ma sita?! Kto handluje sitami?! Widać
wskazano drogę, bo przed oczami Antka stanęła drużyna żołnierzy, a przed
nich wyszedł jakiś ogromny, bogato odziany z brodą dostojnik i zaczął krzyczeć:
-
Dawaj wszystkie sita jakie masz, młokosie! Zapłacę jak należy. -W tej chwili
dał znak ręką dla żołnierzy, a ci zaczęli zabierać oniemiałemu Antkowi
towar. - Mów, ile się należy. Ile było tych sit? - Krzyczał. - A, juści,
sto. - Odparł oniemiały z przerażenia Antek. I zanim się obejrzał stał
się posiadaczem ciężkiego mieszka wypełnionego złotymi rublami. Wszystko
stało się tak szybko i w takiej dziwnej ciszy, że Antek stał, jak wryty
przez dłuższy czas. Dopiero obudziły go z letargu brawa i gwizdy, kiedy
żołnierze znaleźli się już w bramie. Do pustego straganu podchodzili kupcy
i różnymi językami zaczaił gratulować chłopcu takiego targu. Chłopak dopiero
teraz rozumiał powoli, że stał się cud. Tę liczbę, którą wymienił, będzie
pamiętał całe życie. Kiedy mówił sto, miał na myśli ilość sit, a nie cenę.
Zapłacono mu w trójnasób za towar. Bezmyślny, wściekły na coś kupiec przepłacił
za towar. Antek się cieszył. Po chwili zjawił się ojciec i teraz mogli
wspólnie radować się z nieoczekiwanej transakcji. Nie mieli już towaru.
Pusty stragan jakoś dziwnie wyglądał, ale nie żal im przecież było takiego
widoku. Zaczęli powoli wśród żartów składać swoje stojaki. Antek głęboko
za pazuchę schował sakiewkę i już rozmyślał jak wyda nieoczekiwany zarobek.
Myślał, że podróż już się dla niego skończyła, że przyjdzie teraz spiesznie
wracać do domu. Tak jednak się nie stało. Kiedy konie już rżały zaprzęgnięte
do pustego wozu, zjawił się dziwny człowieczyna i zaczął się rozpytywać
o onego kupczyka, który niedawno sprzedał sita żołnierzom. Antek się przestraszył,
że odbiorą mu jego skarb i już gotował się do ucieczki, gdy ojciec, który
rozmawiał z nieznajomym, począł dawać synowi znaki, aby przyszedł. Nieznajomym
okazał się pomocnik carskiego kucharza. Opowiedział Antkowi niesłychaną
historię o tym jak car złamał sobie ząb na kawałku kamyka, który nieopatrznie
znalazł się w chlebie, który spożywał. Kazał powiesić kucharza i najął
drugiego. Ten zaraz wysłał na targ po sita, aby nie spotkała go podobna
kara. Carski kucharczyk prosił ojca i Antka, aby pozostali w Moskwie jeszcze
trochę i zrobili na carski dwór wiele sit, bo car kazał do każdej potrawy
używać innego sita w obawie, żeby nie powtórzył się wypadek z kamieniem.
Oczywiście kucharczyk obiecał sowite wynagrodzenie.
Dwaj
sitarze myśleli krótko. Jeszcze trochę potargowali się o zapłatę i przystali
na prośbę carską. Wysłali zaraz umyślnego do Biłgoraja, aby żona gospodarza
przysłała im siatki. Czekali ponad miesiąc na dostawę. W tym czasie wyprawili
łuby. Było ich tysiąc. Kiedy płócienka dotarty do Moskwy, ojciec i Antek
zabrali się do wyrobu sit. Pracowali do późnej jesieni. Kucharz carski
był zadowolony z ich pracy. Zapłacił im sowicie za sita i jeszcze dodał
suszonych ryb i kawioru na drogę. Sitarze byli szczęśliwi. Mieli pieniądze,
dużo pieniędzy o jakich przedtem nawet nie marzyli. Kiedy się żegnali z
carskim kucharzem, obiecali, że przyjadą jeszcze do Moskwy za dwa lata.
Podróż
do domu była długa. Ale jakże szczęśliwa. Antek mógł kupić wszystko, o
czym tylko pomyślał. Wiózł złoto i prezenty dla całej rodziny i ukochanej.
Kiedy zimową porą dotarli przed figurkę św. Jana Nepomucena, biłgorajanie
byli zdziwieni. Jednak ucztę radosną wyprawiono, jak przystało na sitarzy.
Zaprosił Antek na ucztę wszystkich biłgorajskich sitarzy. Kiedy opowiadał
o tym, jak prowadził interesy z carem nikt mu nie chciał uwierzyć. Niektórzy
posądzali go o konszachty z diabłem, niektórzy zazdrośnie posądzali o rozbój,
ale każdy musiał powiedzieć, że wśród sitarzy Antek był najbogatszy.
Tak
kończy się legenda o Antku, carskim sitarzu.
Andrzej Czacharowski
Serdecznie
dziękuję P.Tomaszowi Brytanowi za udostępnienie mi materiałów, bez których
tekst ten nie mógłby powstać. Wiele też pomogła mi praca p. M. Pękalskiego
poświęcona historii biłgorajskich sitarzy.
Autor
|